Do plastikowych mebli ogrodowych zraziłam się na zawsze. Niestety musiał wydarzyć się przykry incydent, żebym przejrzała na własne oczy. Sparciała noga od plastikowego krzesła pękła pode mną, choć przecież jestem lekka jak piórko. W efekcie tej niemiłej przygody nabiłam sobie parę brzydkich siniaków. Tego dnia powiedziałam: Dość! Żadnych plastików w moim ogrodzie.
No więc co zamiast? Wybór padł na drewno i to z prostej przyczyny. Jest to surowiec naturalny i wyjątkowo trwały. Dobrze zakonserwowane drewno może posłużyć wiele lat. Przecież ponad stuletnie drewniane chatki stoją do dzisiaj, a niektóre nadal są perełkami architektury. Niestety tego o plastiku nie można powiedzieć – przetrwa co prawda wieki, ale szybko matowieje i pojawiają na nim brzydkie skazy, które nic nie jest w stanie wyplenić. Nawet żrący środek czystości.
Drewo nie parzy
Druga ważna kwestia – być może prozaiczna, ale drewniane meble nie parzą tak w tyłek jak ich tańsze odpowiedniki z budowlanego supermarketu. W naszym klimacie, w którym temperatura skacze do plus 35 stopni Celsjusza, to spory atut, aby nie usiąść na „rozgrzanej patelni”. Chyba nikt nie lubi tego uczucia.
W zielonym mu najlepiej
Meble ogrodowe z drewna super komponują się z zielonym otoczeniem. Kamiennie alejki, zielona soczysta trawa i oni… wygodny drewniany fotel z poduchami oraz stolik z kawą i dobrą lekturą, to prawdziwa kwintesencja piękna i spokoju. Takie połączenie zawsze będzie ładnie wyglądać, nawet jeżeli rabatki nie są zbyt ładnie wypielone, jak w moim ogrodzie.
Niektórym może wydać się to śmieszne, ale uwielbiam zaciągać się aromatem drewna. Słodki i przyjemny zapach działa na mnie jak prawdziwy afrodyzjak. Czuję się wtedy błogo i całymi dniami mogłabym leżeć i tym zapachem się upajać.
Jak widzicie moi drodzy, zdecydowałam. Tylko drewno wystawiam na dwór. Plastik idzie do żółtego worka na odpady.